Mamo...
Wracam do chwil kiedy się stało
to co było nieuchronne
dlaczego jednak zbyt wcześnie
dlaczego właśnie wtedy
Wchodziłem w dorosłe życie
twojej potrzebowałem rady
mądrych słów i poparcia sercem
na samym starcie w dorosłe życie
młodzieńca nieopierzonego
Odeszłaś
pożałowałaś słów ważnych
by wyznaczyć drogę
życia dalszego
Pamiętam twoje oczy smutne
pełne troski o mnie i siostrę
na zawsze zapamiętałem
Martwiłaś się o młodszą siostrę
na ojca nie można było liczyć
obiecałem opiekę nad nią
wybacz - nie mogłem dotrzymać
Odeszłaś
zabrałaś z sobą nasz dom rodzinny
samotny wyruszyłem w życie
beż ciebie i nie kochany
Śniłaś mi się wiele razy
wiele razy widziałem twoją postać
w oczach pozostał mi obraz
ty w szpitalnym łóżku
a w oczach - bezdenna rozpacz
Przynieśli cię przed wigilią na noszach
jak zwykle szykowałaś kolację
nie oddałaś tej pracy nikomu
ostatni raz podzieliśmy się opłatkiem
i ostatni - usiedliśmy przy stole
dziękuję za wieczór który nam dałaś
Na noszach wynieśli cię rankiem
nowina do dziś włosy mi burzy
posłaniec puka - dzwonił szpital
telefon - który do szpiku kości mrozi
Pożegnaliśmy cię z ojcem na zawsze
poprosili by znieść cię do kostnicy
znosiliśmy po schodach lekkie nosze
waga wraz z życiem uleciała
twoje ciało - przez nas ukochane
Z ojcem położyliśmy cię w kostnicy na stole
w oczach na zawsze pozostał obraz
ty drobniutka a stół strasznie duży
Lech Kamiński